Nie zwracaliśmy uwagi na ponaglenia naszego przewodnika , który z uśmiechem przywoływał, że powinniśmy już wracać, że robi się niebezpiecznie. Jak może być niebezpiecznie na rajskiej bezludnej wyspie, kiedy wokół na plaży pusto, świeci słońce i morze zaprasza do kąpieli. Jesteśmy tu kilka godzin i nic się nie zmienia. Tylko coraz bardziej pogoda nas rozleniwia. Wiatr wstrzymał oddech i morze się uspokoiło. Idylla. Cisza. Kiedy kolejny raz przewodnik namawiał nas na powrót, uśmiech zniknął z jego twarzy Za naszymi głowami niebo zrobiło się czarne. Cisza wybrzmiewała coraz mocniej. Rezonowała w głowie jak dzwon po uderzeniu serca. Cisza przed burzą. Mała łódź którą przypłynęliśmy zaczęła tańczyć na falach. Góra , dół, ściana wody, góra , dół, ściana wody. Przewodnik-kapitan już się nie uśmiechał. Walczył z gotującym się morzem a my ze strachem. Woda która nas uspakajała przed chwilą, teraz przerażała, chciała nas pochłonąć. Początek i koniec życia.